Trzymajmy polską straż nad Odrą
Dokładnie 76. lat temu żołnierze I Armii Wojska Polskiego sforsowali Odrę i ruszyli na Berlin. Armii, założonej i kierowanej przez oddanych Stalina komunistów. Walczącej ramię w ramię z Armią Czerwoną, która wraz z wolnością od Niemców przyniosła nam mniej dotkliwą, a jednak niewolę. Ale to byli polscy żołnierze. Nasi patrioci, realiści i antykomuniści w najlepszym razie z politowaniem nazywają ich tymi, którzy „nie zdążyli do Andersa”.
Ogromną zasługą Andersa było wyprowadzenie z sowieckiego piekła tysięcy Polaków. Ale z pragmatycznego punktu widzenia… to właśnie kierowana przez komunistów armia renegata Berlinga doszła do Polski „najkrótszą drogą”. To jej żołnierze walczyli z Niemcami na terenie własnego kraju, zamiast wykrwawiać się w walkach o niepodległość Włoch. To jej żołnierze przełamali Wał Pomorski, powtórnie zaślubili z morzem Polskę, która tym razem uzyskała większy do morza dostęp niż dwie dekady wcześniej, podczas pierwszych zaślubin, dokonanych przez prawdziwie wolne wojsko polskie. Nie przynieśli pełnej niepodległości, ale bezpośrednio uczestniczyli w zwycięstwie mniejszego zła nad większym złem.
Rezultaty II wojny światowej
Tak: mniejszego zła. Niewola polityczna zawsze jest mniejszym złem niż zagłada narodu. Nie czas i miejsce tutaj na obszerne i wyczerpujące porównanie dwóch zbrodniczych systemów. Tematem tego tekstu nie są konkretne historyczne wydarzenia, tylko ich konkretne, odczuwalne współcześnie skutki. Na wypadek świętego oburzenia czytających te słowa antykomunistów: tak, uważam, że komunizm był systemem zbrodniczym, a PRL nie była państwem w pełni niepodległym. Ale… jako patriota i realista stwierdzam również, że powinniśmy docenić to, co uzyskaliśmy dzięki takim a nie innym rezultatom II wojny światowej.
Odłóżmy na bok emocje. Decyzje Stalina przyniosły nam pewne korzyści. Tak, mam na myśli decyzje, podejmowane przez największego zbrodniarza w historii. W tym momencie jednak nie chodzi o to, ile „czerwony car” miał krwi na rękach. To zupełnie inna sprawa. Stalin, działając wyłącznie w swoim interesie (w i interesie imperium, na którego stał czele), wyświadczył nam, niezamierzenie, rzecz jasna, pewną geopolityczną przysługę, przesuwając granice Polski na zachód. Tak, utraciliśmy Kresy Wschodnie. Wilno, Grodno, Lwów, Krzemieniec. Miejsca organicznie związane z polską kulturą, historią, wręcz z naszą tożsamością narodową. Tyle że… my i tak nie bylibyśmy w stanie ich utrzymać. Litwini, Białorusini i Ukraińcy nie chcieli być obywatelami polskimi. Przecież niemal całe dzieje II Rzeczpospolitej to okres tłumienia ukraińskiego nacjonalizmu. Nieprzypadkowo Ukraińcy i Białorusini witali 17 września czerwonoarmistów kwiatami. Oczywiście, nie wiedzieli, co ich czeka. Ale sam fakt, że w swej masie nie okazali lojalności państwu polskiemu, wiele mówi. Przez stulecia nie udało nam się wykształcić takiej polityki współżycia z rdzenną ludnością Kresów, aby ludność ta zechciała utożsamić się z ideą Rzeczpospolitej. Słynna wielokulturowość „państwa bez stosów” tylko do pewnego stopnia była faktem.
Tolerancja i równouprawnienie zakończyły się, gdy Warszawa zaczęła polonizować i katolicyzować Wschód, a następnie nie doceniła żywiołu kozackiego i pozwoliła prawosławnej Ukrainie odejść w ramiona rosyjskiego cara. W XX wieku było już za późno, bo narody kresowe ugruntowały swoją tożsamość i chciały mieć własne państwa.
Po co więc byłoby trzymać na siłę Lwów, Grodno, Wilno?! Po to, by zmagać się z separatyzmem litewskim, ukraińskim, a może nawet białoruskim?! Nawet Rosja podbija tylko te tereny, na których przeważa ludność, potencjalnie jej przychylna. A przynajmniej mówiąca po rosyjsku. Stalin, zabierając nam Kresy, przesuwając granice i dokonując brutalnych przesiedleń, niechcący spełnił sny narodowców o monoetnicznym państwie. Prawda jest taka, że dzięki temu praktycznie nie grożą nam separatystyczne ruchy. Niesłusznie nie doceniamy też faktu, że Polska była „tylko” sowieckim satelitą, a przecież mogła być sowiecką republiką. Wbrew pozorom to ogromna różnica. Mielibyśmy przez dziesięciolecia rosyjski jako język urzędowy i sporą rosyjską mniejszość, która – podobnie jak na Łotwie czy w Estonii – po upadku ZSRS mogłaby stać się znaczącą i niebezpieczną siłą polityczną.
Słowiańskość Ziem Odzyskanych
Trzeba w końcu przestać się wstydzić Ziem Odzyskanych. Tak, Odzyskanych, a nie „Zachodnich i Północnych”. Szczecin i Wrocław to przecież prastare polskie miasta! Nazywanie ich „niemieckimi” jest nie tylko niezgodne z polską racją stanu, ale też w dużej mierze ahistoryczne. Szkoda, że antykomunistyczni patrioci dali się tak łatwo zmanipulować komunistycznej propagandzie. Brzmi paradoksalnie, ale to jednak prawda. Bo przecież dziś narracja o „Polsce piastowskiej”, o „szlaku Krzywoustego”, czy o „trzymaniu straży nad Odrą” traktowana jest dziś jako powtarzanie komunistycznych bredni. Ale przecież to wszystko nie komuniści wymyślili! Oni to tylko wykorzystali, bo tego typu hasła były im na rękę. Pomorze Zachodnie podporządkował Polsce już Mieszko I! Większość nazw miejscowych na tym terenie ma słowiańskie korzenie. Aż do XVII wieku Pomorzem rządzili słowiańscy książęta.
Nie ma wrogiej, separatystycznej mniejszości, która chciałaby te miasta oderwać od kraju – to niewątpliwa przewaga Szczecina i Wrocławia nad Wilnem i Lwowem. Poza tym, chyba nie trzeba dodawać, że lepiej mieć Pomorze i Śląsk i szerszy dostęp do morza, niż zapóźnione gospodarczo Kresy bez dostępu do morza. Trzeba tylko przestać wstydzić się polskości Szczecina i Wrocławia. Polskości nie tylko tej powojennej, związanej z antykomunistycznymi buntami szczecińskich robotników. Ale również dawniejszej polskości i szerzej – słowiańskości. Robić wszystko, aby miasta te coraz mniej kojarzyły się z niemieckością. To skandal, że hala widowiskowa we Wrocławiu nosi nazwę, nawiązującą do wydarzenia, związanego z historią Prus. To skandal, że szczecińscy aktywiści chcą odbudować pruski pomnik wymyślonej bogini Sediny, zamiast np. uhonorować słowiańskiego boga Trzygłowa, który miał tutaj swoją świątynię. Trzeba na nowo spolonizować, a przynajmniej zeslawizować Ziemie Odzyskane.
Dlatego cieszmy się z tego, co mamy i przestańmy tęsknić za Kresami, których – na szczęście! – nigdy nie odzyskamy. To jest realistyczne, ale i patriotyczne podejście. Trzeba trzymać polską straż nad Odrą. I pamiętać o wszystkich tych, którzy o polskość na tych ziemiach walczyli. Od wojów Mieszka spod Cedyni aż po… berlingowców, którzy forsowali Odrę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.